Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Xythuel
Latający Mag
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 2519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Nie 16:30, 12 Cze 2011 Temat postu: |
|
Dobsz więc... Następny będzie Katsume. Jak tylko skończę to go opublikuję. :3 (powiem w sekrecie iż Katsume jako mój OC jest lisem i ma siostrę Nixen (stąd nick postaci mojej siostry o.o)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Katsume
Wieczny Dzieciak
Dołączył: 16 Lis 2010
Posty: 597
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 13:14, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Wszyscy piszą księgi to czemu mam być gorszy? Nacieszcie się amatorskim zalążkiem Katsumowego opowiadania o... O czymś. ^J^
To tylko zwykłe literki… Oni i tak Cię unicestwią… Przyjmij te słowa ze spokojem… Albo oddaj się w ręce Ciemności…
Piątek rano. Nasza wioska tętni życiem… Jak zwykle zresztą… Bez sensacji. To się robi nudne. Myślisz, że uda Ci się wyrwać z tego getta? Zapomnij. Poza wioską jest dzicz, stwory, które dotychczas żyły tylko pod Twoim łóżkiem… Bajki? Cholera, chciałbym… Ale to niestety prawda… A ta cała Ira i jej świętości wcale się nie sprawdzają. Coraz to więcej wieśniaków ginie bez pamięci w tym przeklętym lesie… Kiedy to się skończy? A mówiła, że jeśli będziemy IM składać ofiary, zostawią nas w spokoju… Ona chyba sama w to wątpi… Głupia… Przez jej idiotyczne nekromancje zostałem sierotą… Może z NIMI współpracuje? Nie wiem… Ale obiecałem sobie, że się dowiem. Za wszelką cenę. Nawet cenę życia… Tak w ogóle, jestem Ivan. Jak mam na nazwisko? Nieważne. Tu nic nie jest ważne. Tylko przetrwanie… Ha, wydałbyś swojego najlepszego przyjaciela tylko żeby przeżyć, żeby nie stać się ofiarą dla NICH? Nie? Dla nas to codzienność…
- Ivan, gdzie do cholery jesteś? – krzyknęła do mnie Ashaya.
Dobra znajoma z lat dziecięcych… Ale teraz byłem gotów nawet ją zabić… Chore? Wspominałem, że przetrwanie to tu podstawa? Zbliżała się dziewiąta. Kogo zabiją dzisiaj? Pewnie dlatego Ash mnie szukała… Ten kto się nie zjawia jest trupem… Zostaje wygnany i zabity. To chyba oczywiste… Przynajmniej dla mnie… I dla NICH.
- Nie drzyj się. Idę. – mruknąłem do niej mrużąc oczy. Słońce prażyło niemiłosiernie…
- No, już myślałam, że postanowiłeś popełnić samobójstwo. – zaśmiała się z nutą ironii w głosie.
- Bardzo śmieszne, Ash. – odpowiedziałem jej z wyrzutem i dałem solidnego kuksańca w ramię.
Tak… To już koniec tego dialogu… jesteśmy znani z krótkich dialogów… Ale co Ciebie to obchodzi? W ciszy, ruszyliśmy w stronę głównego targu zwanego też Eaw’yyku, co w języku ludzi lasu, o których zapewne wspomnę nieraz czy nie dwa, znaczyło Kruczy Plac. Pochodzenie nazwy jest chyba oczywiste… A może nie? Bo widzisz, stwory z lasu nazywane są Eaw’eeol co znaczy Kruczy zabójcy. Bowiem gdy się pojawiają, wyglądają niczym potężne, czarne ptaszyska, ich twarzy nie widział nikt, a legendy mówią, że ten kto spojrzy owym stworzeniom w oczy, zamieni się w jedno z nich. Ale to tylko bajki… Chyba. A właśnie, byłbym zapomniał, lat mam czternaście i może to już wiadomość pobocza, ale Ashaya ma lat zaledwie jedenaście. Mimo wszystko jest ode mnie wyższa. Nie obawiaj się, to u nas normalne. Kobiety zawsze były wyższe i miały większą władzę. Wydaje mi się to chore… Zresztą jak większość rzeczy tutaj… Podczas kiedy opowiadałem Ci głupie historyjki przepełnione moimi wspomnieniami ze strasznego dzieciństwa, ja i Ash zdążyliśmy dojść na Eaw’yyku w ostatniej chwili. Właśnie losowali nieszczęśnika, który tego pięknego dnia nas opuści. Usłyszałem jedynie, że na szczęście moje i Ashayi, wylosowano Arthura. Był on starym pasterzem, kurna jak tu w ogóle można coś paść? Mówiono, że potwory omijają go niczym szatan Boga… Ale możliwe iż miał on tylko zwykłe szczęście… Aż do teraz.
- Arthur Eshwer, wystąp w imieniu boskiej Denar’ee (bogini śmierci, jakbyś nie wiedział, a pewnie nie wiesz). – Ogłosiła donośnym, acz delikatnym głosem Ira.
Arthur posłusznie wynurzył się zza tłumu ciekawskich ludzi. Jego mina nie była tak jak innych nieszczęśników, przerażona czy zmartwiona. Stary Eshwer z ciepłym uśmiechem wyszedł na środek Eaw’yyku. Jakby nie bał się swego zgonu… Albo ICH. Widziałem jak żegna się z Irą ściskając jej drobną, jasną dłoń. Wtedy Ira zaczęła odprawiać swoje ‘czary-mary’ by na końcu przywiązać spokojnego Arthura do kołka. Nie protestował. Ira przywołała do siebie więc dwójkę rosłych mężczyzn, którzy podnieśli pal i zanieśli go wraz z pasterzem na skraj lasu. Ira podążyła za nimi. Wszystko było widać z targu, na którym zostali co ciekawszy ludzie. Wśród nich byłem ja i Ashaya… Oraz tłum innych wieśniaków. Wszyscy z podekscytowaniem obserwowali co zaraz się wydarzy. Mężczyźni z pomocą nekromantki wsadzili pal w ziemię. Oni zaraz po wykonaniu roboty, uciekli w tłum osób bliżej im nieznanych… A może i znali tych ciekawskich gapiów? Tego już nie wiem. Ira zadęła w zdobiony róg, który zawsze nosiła przy sobie. Zaraz po tym wróciła do nas i patrzyła się jak pozostali – tępo na Arthura. Nagle dało się słyszeć donośny skrzek. Z lasu wybiegły rządne krwi postaci. Eaw’eeol, jakże by inaczej? Krukopodobne stworzenia zawyły i zaczęły bezlitośnie rozrywać ciało swej ofiary. Całe przedstawienie i pożarcie całego Arthura włącznie z kośćmi, zajęło im jakieś dziesięć minut. Były nadzwyczajnie szybkie… I groźne. Gdy się nażarły, na powrót schowały się w odległe zakątki lasu.
- Boję się ich… Podłe Aru’khaell (przekleństwo)… - pisnęła w pewnym momencie Ashaya obejmując moją rękę i prawdopodobnie nie zamierzając puścić.
Nie bała się tego iż mógłbym tak jak reszta wieśniaków wrzucić ją do lasu czy też samemu odebrać jej życie… To było głupie… Była nieostrożna, to bardzo niedobrze… Ale ja i tak nie miałem zamiaru jej skrzywdzić… Nie miałem powodu.
- Nie martw się… Uwolnię nas stąd… - odpowiedziałem spokojnie, spoglądając w dal. – Obiecuję.
C.D.N. :3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Samuerian
Latający Doświadczony Wilk
Dołączył: 30 Paź 2010
Posty: 5618
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Kryptona! Płeć:
|
Wysłany: Pią 13:21, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Eeee... Dobre. Tylko spróbuj przebić moje opowiadanie o kosmitach wśród menelstwa, to nie daruję. A tak poza tym, to czekam na ciąg dalszy, bo brzmi... 'epicko'. Paskudne słowo, ale nie mam lepszego. :3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katsume
Wieczny Dzieciak
Dołączył: 16 Lis 2010
Posty: 597
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 16:22, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Podoba Ci się ta chora historia? *tuli*
Ja czytałem Twoje i też mi się podobają... A skoro chcesz kontynuacji... Zaraz wstawię kolejną część. ^J^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Xythuel
Latający Mag
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 2519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 16:34, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Wraz z Ash uczepioną do mej kończyny, dokładniej prawej ręki, zaczęliśmy powoli oddalać się od Eaw’yyku, tak jak i reszta widzów. Z każdą taką egzekucją, którą widuję co tydzień w piątek o dziewiątej, wzrasta moja ciekawość co do Iry... Musiała być z nimi w jakiejś zmowie... Niemożliwym było, że żyje tu ona już od ponad trzydziestu lat i żaden jej nie zabił... A chyba wspominałem iż ONI lubią czasem ‘wpadać’ na dodatkowy posiłek... Tak samo dziwnym było, że jak na złość zawsze wybierała kogoś starego i z doświadczeniem życiowym na przekąskę dla Eaw’eeol. Może chciała zawładnąć naszą wioską? Ach to czysty nonsens... I tak wszyscy słuchali się jej jak bóstwa... Może czegoś się obawiała? Sprzeciwu od starszych osobników? Może wcale nie była wszechwiedząca, a tylko udawała by każdy się jej podporządkował? Nie wiem na pewno... Ale ja słów na wiatr nie puszczam – dowiem się tego... I ucieknę z Ashayą... O ile do tego czasu nie stanie się ICH posiłkiem... Bądź ja się nim nie stanę. Wąską, śmierdzącą uliczką odprowadzałem moją znajomą do jej domu. Wciąż drżała niczym osika... Lubiła tajemniczego pasterza Arthura... Ja zresztą też, więc jego śmierć, śmierć jedynej jej bliskiej i dorosłej osoby wywołała na niej duży szok... Ale cóż poradzić? Trzeba zachować zimną krew, nie dać się przeciągnąć na stronę ciemności... Wytrwać w najgorszych męczarniach... Wkrótce doszliśmy do ceglanego domku Ashayi. Ze strony zewnętrznej wyglądał bardzo surowo, był niepomalowany, po prostu cegły i mały otwór okienny zawsze zasłonięty ręcznie tkaną firanką w kolorze wyblakłej żółci. Drzwi z buku miały już swoje lata i ilekroć ktoś je otwierał głośno skrzypiały... Zresztą, tak wyglądała prawie każda, przeciętna chata w naszej osadzie... Z tymże Ash mając jedenaście lat już musiała żyć na własną rękę, samotnie i bez niczyjej pomocy... No może z moją, symboliczną...
-Wejdź na chwilę... – poprosiła patrząc na mnie błagalnie, tak, jakby moja odmowa miała być przez nią przyjęta płaczem.
-Jesteś zbyt ufną osobą, Ash – odpowiedziałem kiwając głową z dezaprobatą. – Ale... Nie mogę odmówić.
Powiedziałem, kładąc wolną rękę na jej ramieniu. Była wysoka, jak już wspomniałem, więc pogłaskanie jej po głowie było niemożliwe... A przynajmniej dziwnie by wyglądało. Ashaya podziękowała mi promiennym uśmiechem, choć widziałem, że ten uśmiech krył w sobie strach i problemy małej sieroty... Zresztą, kto w naszej wiosce nie był sierotą? Niektórzy byli już odrobinę starsi od nas, ale mimo to wychowywali się jako samotnicy... Zostali pozbawieni bezpieczeństwa, wszystkie swe obawy i lęki oddawali Irze, która słuchała ich niczym dobra matka... Wierzyli iż chce dla nich jak najlepiej więc stali się czymś w rodzaju jej sług. Wykonaliby dla niej każdy rozkaz jeśli zaszłaby taka potrzeba... Byli głupcami... Przechodząc przez próg poczułem tak znany nam, osadnikom zapach stęchlizny, zauważyłem stare obrazy i poniszczone meble, wyblakłe ściany i ogromnie wyrośnięte rośliny... Mój dom spłonął dawno temu, a że nie mam pieniędzy na kupno nowej chaty... Żyję pod gołym niebem... Prawie całą noc czuwam, pilnuję siebie... Bo nie chcę wyzionąć ducha. Zanim skończyłem napawać się tym swojskim dla mnie widokiem, Ashaya wyrwała mnie od zamyśleń.
-Spójrz Ivan, deszcz... Widzisz jaki piękny? Niebo się smuci... – wyszeptała.
-Tak... Niebo się smuci... – odpowiedziałem cicho, ale bardziej do siebie niż do niej.
Siadłem na starej kanapie i zacząłem oglądać krajobraz za oknem... Deszcz lał, wiatr huczał... Zbierała się burza... Albo Eaw’eeol się irytowali... Lecz co mogło ich zirytować tak, żeby wywołali burzę? Wetera*, jedna wie...
*Wetera – bogini-opiekunka. Ludzie z osady Ivan’a obrali ją jako patronkę swej wioski.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Xythuel dnia Pią 16:35, 22 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lea
Lekarz
Dołączył: 25 Wrz 2010
Posty: 2781
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 16:52, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
To też mi się podoba.
Ciekawe i w ogóle, recenzentką na pewno nie będę.
Niemniej git. I pisz dalej, dobry człecze.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Xythuel
Latający Mag
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 2519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 17:02, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
A ja myślałem iż moje opowiadania są do du... Rzyci. x3x
Miło iż ktoś mnie docenił.
EDIT.
Zrobiłem portret Ash.
Ivana może zrobię potem. ^J^
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Xythuel dnia Pią 17:17, 22 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katsume
Wieczny Dzieciak
Dołączył: 16 Lis 2010
Posty: 597
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:12, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Uwaga, powtórzenia w części pierwszej tego opowiadania są celowe. ^J^
Tymczasem gdzieś w głębi lasu...
Ha, widzieliście wnętrzności tego chłopa? Ach... Cudowny zapach świeżej krwi... Wciąż mnie drażni... Mam ochotę na więcej... Jak tak dalej pójdzie wyruszymy na poszukiwanie innego, soczystego wieśniaka... Mmm... Ira’shu* to dobra opiekunka... Lubimy Ira’shu... Zjemy podłych Aree**. Tak, zjemy co do jednego gdy nadejdzie czas... A tymczasem mogę się poszczycić znajomością Ira’shu. Nasza dobra opiekunka nie pozwoli nam wymrzeć z głodu i pragnienia czyż nie? Widać, że nas kocha. Kocha, kocha, kocha, dobra Ira’shu jest jedyną osobą, która nas kocha. Zwą mnie Yhra... Przynajmniej tak nazwała mnie Ira’shu. Kocham Ira’shu, a ona kocha mnie. Daje mi jeść. Ira’shu jest dobra. DOBRA. A Aree są źli. Tak... Źli... Trzeba ich jeść i tępić. Lubimy Ira’shu, prawda bracia i siostry?
-Jestem głodna, a nuż jakiś Aree się napatoczy, hrr? – zaczęłam przemawiać do mej rodziny – Zjemy bezlitośnie, Aree są źli, Ira’shu jest dobra. Dobra, hrr...
Wycharczałam, ukazując osobliwą , podłużną, wręcz niczym ptasi dziób paszczę, pełną ostrych jak brzytwa zębów... Ira’shu nauczyła mnie się nimi posługiwać... Ira’shu jest dobra, Aree są źli... Kochamy Ira’shu.
-Jeśli Ira’shu dowie się iż wybijamy jej Aree, będzie zła. A my kochamy Ira’shu... – zaczął któryś z naszych z obawą w głosie.
-SIEDŹ CICHO! Jestem głodna, Ira’shu nas kocha, wybaczy nam, hrr. – warknęłam na odważnego i zawyłam, choć bardziej przypominało to skrzeczenie. Jestem głodna, kochamy Ira’shu... – Ja idę moi bracia, w imieniu Ira’shu, kto idzie ze mną?
-MY! – ozwał się nagle wściekły tłum moich współbratymców, rzucając się na siebie i skrzecząc w agonii.
Bycie głodnym było dla nas nie do zniesienia. Gdy jesteśmy głodni jesteśmy źli i odczuwamy nieznośny ból... To nas wykańcza... A gdy jesteśmy źli i głodni pojawia się deszcz... Wierzymy, że Ira’shu nas wzywa do siebie i chce byśmy byli szczęśliwi. Kochamy Ira’shu. Ruszyliśmy więc wspólnie na wioskę skrzecząc w rytm opadających kropel pieśń śmierci... Naszą pieśń...
***
Siedzimy zupełnie cicho... Ash w pewnej chwili podeszła do okna i stanęła by wpatrywać się w opadające z nieba krople. Słychać było jak dudnią przy spotkaniu z dachem chaty Ashayi. Dziewczyna ‘śpiewała’ wraz z nimi, nucąc jakąś przyśpiewkę wiejską. Nie chciałem jej przeszkadzać, ale mimo to i ja podszedłem do okna. Wyjrzałem. Nic ciekawego... Ale zaraz... Zacząłem pilniej wpatrywać się w czarne punkty przy wejściu do lasu... Czyżby... Czyżby Eaw’eeol wracali? Ale po co? Niedawno jedli... Czyżby mieli bezdenne żołądki, czy po prostu chcieli zrobić wieśniakom przykrość zabijając jednego z nich? Nie wiem. Nagle prócz przyśpiewki Ashayi dało się słyszeć ponure krakanie i ochrypłe, mrożące krew w żyłach Ich głosy...
-Ash, chowaj się do cholery! Jeśli zauważą, że ktoś jest w środku... – szepnąłem do niej przepełnionym histerią głosem.
Ale Ashayia nie odpowiedziała. Spojrzała na mnie pustym wzrokiem, w którym tliła się iskra obcej mi nienawiści. Czemu tak na mnie patrzyła? Czyżby... I ona z nimi współpracowała? W pewnym momencie Ash uśmiechnęła się podle i podeszła ku drzwiom powoli. Co zamierzała?
-Zapomniałeś co mi mówiłeś? Ponoć jestem zbyt ufna... – powiedziała z ironią i położyła rękę na klamce – A może to Ty jesteś zbyt ufny, hę?
-Nie zrobisz tego Ash, lubimy się przecież... Chyba... – mruknąłem niepewnie naprężając mięśnie.
Byłem gotów do ewentualnej ucieczki... Nawet jeśli przed NIMI nie da się uciec... Próbować zawsze warto...
-Lubimy się? Dobre sobie... Tu najważniejsze jest przetrwanie...
Odpowiedziała mi otwierając drzwi i wychodząc na uliczkę. Byli coraz bliżej... A ja byłem pewien iż dostrzegłszy łatwy łup, Eaw’eeol zaatakują ją. To było chore... Jeszcze przed chwilą była taka spokojna, przestraszona... Wydawało mi się iż mimo wszystko jesteśmy przyjaciółmi i, że nie jest to złudzenie, że nie chce mnie wykorzystać do swych niecnych planów... Było inaczej... I nagle przystanęli przed nią. Ashayia ukłoniła się im niczym jakimś władcom i poczęła mówić w języku ludzi lasu... Każdy znał ten język. Przywódca Eaw’eeol wystąpił z szeregu i prawdopodobnie spojrzał na nią. Czemu mówię iż prawdopodobnie? Otóż jak wspomniałem nikt nie widział ich twarzy. Nikt. Przywódca przekrzywił dziwnie łeb czy co on tam mógł mieć i wycharczał słowa z języka, którego do porozumienia z nimi używała Ash. Dziwne iż jej słuchali i nie atakowali... Ale nagle dziewczyna odsunęła się nerwowo. Widocznie odpowiedź była nieodpowiednia... Cała gromada Eaw’eeol natychmiastowo ruszyła za nią. Z początku spokojnie tak jak i ona, lecz gdy tylko zaczęła uciekać, ONI pomknęli za nią niczym cienie. Na moje szczęście nie zostałem zauważony. Za to nasłuchiwałem. Zaledwie kilka minut potem dało się słyszeć przeraźliwy krzyk męczonego człowieka... Już wiedziałem kto stał się ich drugim śniadaniem...
*Ira’shu – zdrobniale o osobie jaką jest Ira.
**Aree – z niechęcią i podłością o ludziach.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Katsume dnia Pią 18:12, 22 Lip 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Viy Curay
Shrek
Dołączył: 17 Maj 2011
Posty: 1914
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:17, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Uuu, aż się zaczytałam. :3 Bardzo ciekawe opowiadanie, czekam na kolejne rozdziały. ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Retes
Dorosły
Dołączył: 13 Mar 2011
Posty: 1212
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Viktorii! Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:25, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Fajne, fajne, fajne.
Ja też Twoje lubię, właściwie Twoją... Nieważne. W każdym razie mi się podoba. :3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katsume
Wieczny Dzieciak
Dołączył: 16 Lis 2010
Posty: 597
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:48, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Po mym ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze. Zamknąłem drzwi, tak w razie czego, ale mimo wszystko nie zamierzałem pozostać w tej chacie zbyt długo. Skoro Ash umarła chyba mogę wziąć sobie kilka najpotrzebniejszych rzeczy, czyż nie? Z salonu przeszedłem do pokoju sypialnianego... Zmrużyłem oczy. Znowu nastała jasność, deszcz przestał padać... Widocznie Eaw’eeol wreszcie się najedli... I dobrze. Niech wracają sobie do tego zawszonego lasu... Już nikomu nie można ufać... Życie jest zdradliwe... Ale nie czas na myślenie o bezsensownych sprawach życia człowieczego. Z łóżka zmarłej Ashayi zdjąłem ręcznie szytą kołdrę i prześcieradło. Z tego pierwszego zrobiłem prowizoryczny, acz duży tobół a to drugie miało mi posłużyć niczym kocyk. Tobół zawiesiłem na kiju po starej szmacie do podłogi i zacząłem pakować prześcieradło do tobołka. Przewiesiłem go sobie przez ramię i uznawszy iż w tym pokoju nie znajdę już nic ciekawego co mogłoby mi się przydać, ruszyłem do kuchni. Stamtąd zabrałem praktycznie wszystko. Noże, widelce, łyżki, garnek, pożywienie i bukłak z wodą, który zawiesiłem na szyi. Zajrzałem jeszcze do wielkiej szafy, w której znalazłem kilka ciuchów. Żeby nie było nieporozumień nie zamierzałem się ubrać w damskie łaszki, a w razie czego po prostu użyć ich jako bandaży... Znalazłem jeszcze szalik. Długi, całkiem normalny i chyba nie byłoby nic w tym dziwnego gdybym go nosił... Założyłem go więc na siebie, mimo iż było całkiem ciepło na podwórzu i tak zaopatrzony wyszedłem z chaty. Powitało mnie słońce, śpiew ptaków... I odciski stóp Eaw’eeol... Oraz pewnej osoby, która była mi niegdyś jak siostra. Ruszyłem na wschód, ku górom Wiwe’ A nukka co we współczesnym języku znaczyłoby tyle, co Góry Wiecznego Spokoju. Mieszkali tam ludzie lasu, którzy ponoć ICH stworzyli, abi CI im służyli. Ale pewnego dnia, jak to w legendach bywa, Eaw’eeol uznali iż są silniejsi od swych stwórców, więc uciekli by żyć i zabijać na własną rękę. Dlatego właśnie tam się udaję. Do lasów Gór Wiecznego Spokoju, by odnaleźć leśnych ludzi i dowiedzieć się czegoś więcej. Gdy byłem już przy skraju wioski, przy drodze, która prowadziła ku wolności jak i niechybnej śmierci, znikąd wyszła Ira. Zatrzymała mnie skinięciem ręki i uśmiechnęła się promiennie, ale uśmiech ten był zapewne jak cała ona – fałszywy.
-Dokąd zmierzasz, Ivanie? Nikt Cię przecie nie wypędza... – zaczęła swój monolog, spokojnym, zachęcającym głosem – Chyba nie chcesz popełnić samobójstwa? Eaw’eeol nie zrobili ci krzywdy... Powiedz czemu...
-Eaw’eeol zabili Ashayę... Mimo iż dostali dzisiaj swoje śniadanie. Właśnie temu. – przerwałem jej oschle i omijając ją ruszyłem przed siebie.
-Skoro tak chcesz... Wiedz jednak, że nie jesteś już nam tu potrzebny. Skoro idziesz nie wracaj... Jesteś pewien swojego wyboru Ivanie? – spytała z nutą wrogości. Widać było iż ją rozzłościłem.
-Jestem pewien. – odmruknąłem tylko, by żwawym krokiem oddalić się od Iry.
Ruszyłem w najniebezpieczniejszą i najciekawszą podróż mego życia... Podróż po prawdę... A Ira? Została za mną, stała tam samotnie jeszcze chwilę, ale wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć... Wkrótce straciłem ją z oczu... Straciłem z oczu całą wioskę... Swój dom... Swoje getto...
Widzę, że się podoba. Cieszy mnie to ^J^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Stille
Wojownik
Dołączył: 03 Lut 2011
Posty: 1673
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Znikąd. Płeć:
|
Wysłany: Pią 19:02, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Katsuś, to jest zaje*iste! Łohoho, zaczytałam się na Amen. I fajnie Ci wyszła Ash xD.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katsume
Wieczny Dzieciak
Dołączył: 16 Lis 2010
Posty: 597
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 19:31, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
A ja myślałem, ze nie mam do niczego talentu... Siostra namówiła mnie do napisania i pokazania czegoś, bo podobno mam pisarski talent (ta na pewno).
Zobaczę czy jeszcze coś dzisiaj wstawię, a póki co wszystkim dziękuję za wyrazy uznania.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Azazel
Młode
Dołączył: 20 Lip 2011
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 19:43, 22 Lip 2011 Temat postu: |
|
Ja chcę ponownie ocenić! Jako iż jestem w tej dziedzinie beznadziejna, trudno mi wypowiadać się o jakiś błędach. Wszystko bardzo fajne, piszesz ciekawie, srutututu. Przeczytałam to, więc możesz czuć się odznaczony, gdyż wprost nie cierpię, pisania 1 - osobą. Tu wyszło ci świetnie. Tak więc bije pokłony, zacny Xythku. Pisz dalej. =3
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Azazel dnia Pią 19:47, 22 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katsume
Wieczny Dzieciak
Dołączył: 16 Lis 2010
Posty: 597
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Sob 9:47, 23 Lip 2011 Temat postu: |
|
Widzisz, to opowiadanie, książka czy co tam mi z tego wyjdzie, nie byłoby takie same gdybym nie pisał w I osobie. Dziękuję za ocenę i kolejna część. *u*
Moi towarzysze - piękna pogoda oraz cuda natury, które tymczasowo olewałem, szły za mną i ciągnęły się przede mną niczym knujące coś ktosie. Mimo wszystko cieszyła mnie obecność czegoś, co miałem na co dzień. Czegoś, co o dziwo jeszcze mnie nie opuściło... Słońce niemiłosiernie grzało mi skórę, ale nie reagowałem na to... Kogo obchodzi taka nic nie znacząca rzecz? Zapewne tylko lekkoduchów... Ja do takowych nie należałem. Rozmyślałem zaś o dramatach, które miały miejsce tego dnia. Wyobrażasz sobie? Tak żyła nasza wioska... A może nawet jeszcze żyje? Nie wiem... Tak rozmyślając, wkroczyłem do lasu gór Wiwe’ A nukka. Natychmiast otoczyła mnie przytłaczająca ilość zieleni, obcych mi roślin, nieznanych zapachów... Nigdy nie byłem w żadnym z lasów, czy to tutejszych czy odległych. Ale to drugie było wręcz niemożliwe, więc tematu nie ma... Szedłem prostą ścieżynką udeptaną albo przez tutejsze zwierzęta, albo coś o wiele gorszego... Nagle przed oczyma przeleciał mi ogromny ptak... Stanąłem w miejscu przerażony... Co ja, głupi, niedoświadczony dzieciak robię w lesie bez absolutnie żadnej o nim wiedzy? Może zaraz spróbujesz mi powiedzieć iż mam wiedzę, hm? Chyba tylko z legend, a te prawie nigdy nie są prawdziwe... Jestem głupcem... Skazuję się na niechybną śmierć... Pełen poczucia winy, goryczy i obcych mi uczuć, które zmieniały się tak często jak to tylko możliwe, ruszyłem dalej. Piękne krajobrazy... Ale wydawały mi się też takie groźne... Obca fauna... Flora... Słońce przestało przypiekać mi skórę, a miast tego, zaczęło chować się a żeby zupełnie zniknąć. Niedługo miał nastać wieczór... Westchnąłem przeciągle i z niechęcią zacząłem wodzić wzrokiem pomiędzy potężnymi drzewami. Człowiek przy ich ogromie wydawał się być mały jak mrówka... To było przytłaczające... Bardzo przytłaczające... Ale dzięki temu w dość krótkim czasie udało mi się znaleźć kryjówkę. Potężne, stare drzewo z wyżłobionym otworem... Nie sądziłem w to, że ktoś mógłby tu mieszkać, tak więc bez wahania wszedłem do środka i wyjąłem z tobołu prześcieradło... Dzień był aż za piękny... Dlatego noc miała być okropnie zimna...
***
Mrhhrr... Najeść się... To jest coś... Być całym we krwi swej ofiary i czuć dumę iż zabiło się dla kogoś... Kogoś kogo się kocha... A my kochamy Ira’shu... Bardzo... Od pewnego czasu, zaczęłam się jednak zastanawiać, czemu nam pomaga i czemu nas uczy, dokarmia... Czy ma jakiś związek z naszym stadem? Nie wiem, ale i tak kochamy Ira’shu, kimkolwiek by nie była. A nasz przywódca, o dziwo ma do niej zupełne zaufanie. Nie chce jej nawet wygryźć, jak zrobiliby to inni osobnicy. My, nienawidzimy konkurencji...
-Najedliście się bracia?! – zakrzyknęłam niespodziewanie unosząc rękę do góry.
-TAK! – ci odkrzyknęli równie głośno.
-W kogo imieniu się najedliście? Hrr... – spytałam z dumą w głosie.
-IRY’SHU!
A wiesz co jest najlepsze w naszym jestestwie? Otóż to, że nikt, nigdy nie widział naszych ciał czy twarzy... Bowiem jesteśmy jedną z niewielu ras transformujących się. Wyglądamy niczym elfy, smukłe, blade i piękne... Wabimy w ten sposób podróżników z dalekich krain, ażeby nikt spoza wioski nie dowiedział się o naszym bycie... Wybiliby nas... Chociaż Ira’shu z pewnością by nas obroniła... Kochamy Ira’shu. Mamy ostre kły, długie jęzory pokryte jadowitym śluzem i coś, o czym wspominać nie będę. Nie winnam zdradzać Ci naszych sekretów śmiertelniku... Ale możesz wiedzieć jedno... Tak jak nasi stwórcy – jeśli nikt nas nie unicestwi, możemy żyć bez końca...
O, a tu złączyłem dotychczasowe opowiadanie w całość, żeby jak Rita przyjdzie, mogła łatwiej ocenić. xD
Wstęp i część I.
To tylko zwykłe literki… Oni i tak Cię unicestwią…
Przyjmij te słowa ze spokojem… Albo oddaj się w ręce Ciemności…
Piątek rano. Nasza wioska tętni życiem… Jak zwykle zresztą… Bez sensacji. To się robi nudne. Myślisz, że uda Ci się wyrwać z tego getta? Zapomnij. Poza wioską jest dzicz, stwory, które dotychczas żyły tylko pod Twoim łóżkiem… Bajki? Cholera, chciałbym… Ale to niestety prawda… A ta cała Ira i jej świętości wcale się nie sprawdzają. Coraz to więcej wieśniaków ginie bez pamięci w tym przeklętym lesie… Kiedy to się skończy? A mówiła, że jeśli będziemy IM składać ofiary, zostawią nas w spokoju… Ona chyba sama w to wątpi… Głupia… Przez jej idiotyczne nekromancje zostałem sierotą… Może z NIMI współpracuje? Nie wiem… Ale obiecałem sobie, że się dowiem. Za wszelką cenę. Nawet cenę życia… Tak w ogóle, jestem Ivan. Jak mam na nazwisko? Nieważne. Tu nic nie jest ważne. Tylko przetrwanie… Ha, wydałbyś swojego najlepszego przyjaciela tylko żeby przeżyć, żeby nie stać się ofiarą dla NICH? Nie? Dla nas to codzienność…
- Ivan, gdzie do cholery jesteś? – krzyknęła do mnie Ashaya.
Dobra znajoma z lat dziecięcych… Ale teraz byłem gotów nawet ją zabić… Chore? Wspominałem, że przetrwanie to tu podstawa? Zbliżała się dziewiąta. Kogo zabiją dzisiaj? Pewnie dlatego Ash mnie szukała… Ten kto się nie zjawia jest trupem… Zostaje wygnany i zabity. To chyba oczywiste… Przynajmniej dla mnie… I dla NICH.
- Nie drzyj się. Idę. – mruknąłem do niej mrużąc oczy. Słońce prażyło niemiłosiernie…
- No, już myślałam, że postanowiłeś popełnić samobójstwo. – zaśmiała się z nutą ironii w głosie.
- Bardzo śmieszne, Ash. – odpowiedziałem jej z wyrzutem i dałem solidnego kuksańca w ramię.
Tak… To już koniec tego dialogu… jesteśmy znani z krótkich dialogów… Ale co Ciebie to obchodzi? W ciszy, ruszyliśmy w stronę głównego targu zwanego też Eaw’yyku, co w języku ludzi lasu, o których zapewne wspomnę nieraz czy nie dwa, znaczyło Kruczy Plac. Pochodzenie nazwy jest chyba oczywiste… A może nie? Bo widzisz, stwory z lasu nazywane są Eaw’eeol co znaczy Kruczy zabójcy. Bowiem gdy się pojawiają, wyglądają niczym potężne, czarne ptaszyska, ich twarzy nie widział nikt, a legendy mówią, że ten kto spojrzy owym stworzeniom w oczy, zamieni się w jedno z nich. Ale to tylko bajki… Chyba. A właśnie, byłbym zapomniał, lat mam czternaście i może to już wiadomość pobocza, ale Ashaya ma lat zaledwie jedenaście. Mimo wszystko jest ode mnie wyższa. Nie obawiaj się, to u nas normalne. Kobiety zawsze były wyższe i miały większą władzę. Wydaje mi się to chore… Zresztą jak większość rzeczy tutaj… Podczas kiedy opowiadałem Ci głupie historyjki przepełnione moimi wspomnieniami ze strasznego dzieciństwa, ja i Ash zdążyliśmy dojść na Eaw’yyku w ostatniej chwili. Właśnie losowali nieszczęśnika, który tego pięknego dnia nas opuści. Usłyszałem jedynie, że na szczęście moje i Ashayi, wylosowano Arthura. Był on starym pasterzem, kurna jak tu w ogóle można coś paść? Mówiono, że potwory omijają go niczym szatan Boga… Ale możliwe iż miał on tylko zwykłe szczęście… Aż do teraz.
- Arthur Eshwer, wystąp w imieniu boskiej Denar’ee (bogini śmierci, jakbyś nie wiedział, a pewnie nie wiesz). – Ogłosiła donośnym, acz delikatnym głosem Ira.
Arthur posłusznie wynurzył się zza tłumu ciekawskich ludzi. Jego mina nie była tak jak innych nieszczęśników, przerażona czy zmartwiona. Stary Eshwer z ciepłym uśmiechem wyszedł na środek Eaw’yyku. Jakby nie bał się swego zgonu… Albo ICH. Widziałem jak żegna się z Irą ściskając jej drobną, jasną dłoń. Wtedy Ira zaczęła odprawiać swoje ‘czary-mary’ by na końcu przywiązać spokojnego Arthura do kołka. Nie protestował. Ira przywołała do siebie więc dwójkę rosłych mężczyzn, którzy podnieśli pal i zanieśli go wraz z pasterzem na skraj lasu. Ira podążyła za nimi. Wszystko było widać z targu, na którym zostali co ciekawszy ludzie. Wśród nich byłem ja i Ashaya… Oraz tłum innych wieśniaków. Wszyscy z podekscytowaniem obserwowali co zaraz się wydarzy. Mężczyźni z pomocą nekromantki wsadzili pal w ziemię. Oni zaraz po wykonaniu roboty, uciekli w tłum osób bliżej im nieznanych… A może i znali tych ciekawskich gapiów? Tego już nie wiem. Ira zadęła w zdobiony róg, który zawsze nosiła przy sobie. Zaraz po tym wróciła do nas i patrzyła się jak pozostali – tępo na Arthura. Nagle dało się słyszeć donośny skrzek. Z lasu wybiegły rządne krwi postaci. Eaw’eeol, jakże by inaczej? Krukopodobne stworzenia zawyły i zaczęły bezlitośnie rozrywać ciało swej ofiary. Całe przedstawienie i pożarcie całego Arthura włącznie z kośćmi, zajęło im jakieś dziesięć minut. Były nadzwyczajnie szybkie… I groźne. Gdy się nażarły, na powrót schowały się w odległe zakątki lasu.
- Boję się ich… Podłe Aru’khaell (przekleństwo)… - pisnęła w pewnym momencie Ashaya obejmując moją rękę i prawdopodobnie nie zamierzając puścić.
Nie bała się tego iż mógłbym tak jak reszta wieśniaków wrzucić ją do lasu czy też samemu odebrać jej życie… To było głupie… Była nieostrożna, to bardzo niedobrze… Ale ja i tak nie miałem zamiaru jej skrzywdzić… Nie miałem powodu.
- Nie martw się… Uwolnię nas stąd… - odpowiedziałem spokojnie, spoglądając w dal. – Obiecuję.
II.
Wraz z Ash uczepioną do mej kończyny, dokładniej prawej ręki, zaczęliśmy powoli oddalać się od Eaw’yyku, tak jak i reszta widzów. Z każdą taką egzekucją, którą widuję co tydzień w piątek o dziewiątej, wzrasta moja ciekawość co do Iry... Musiała być z nimi w jakiejś zmowie... Niemożliwym było, że żyje tu ona już od ponad trzydziestu lat i żaden jej nie zabił... A chyba wspominałem iż ONI lubią czasem ‘wpadać’ na dodatkowy posiłek... Tak samo dziwnym było, że jak na złość zawsze wybierała kogoś starego i z doświadczeniem życiowym na przekąskę dla Eaw’eeol. Może chciała zawładnąć naszą wioską? Ach to czysty nonsens... I tak wszyscy słuchali się jej jak bóstwa... Może czegoś się obawiała? Sprzeciwu od starszych osobników? Może wcale nie była wszechwiedząca, a tylko udawała by każdy się jej podporządkował? Nie wiem na pewno... Ale ja słów na wiatr nie puszczam – dowiem się tego... I ucieknę z Ashayą... O ile do tego czasu nie stanie się ICH posiłkiem... Bądź ja się nim nie stanę. Wąską, śmierdzącą uliczką odprowadzałem moją znajomą do jej domu. Wciąż drżała niczym osika... Lubiła tajemniczego pasterza Arthura... Ja zresztą też, więc jego śmierć, śmierć jedynej jej bliskiej i dorosłej osoby wywołała na niej duży szok... Ale cóż poradzić? Trzeba zachować zimną krew, nie dać się przeciągnąć na stronę ciemności... Wytrwać w najgorszych męczarniach... Wkrótce doszliśmy do ceglanego domku Ashayi. Ze strony zewnętrznej wyglądał bardzo surowo, był niepomalowany, po prostu cegły i mały otwór okienny zawsze zasłonięty ręcznie tkaną firanką w kolorze wyblakłej żółci. Drzwi z buku miały już swoje lata i ilekroć ktoś je otwierał głośno skrzypiały... Zresztą, tak wyglądała prawie każda, przeciętna chata w naszej osadzie... Z tymże Ash mając jedenaście lat już musiała żyć na własną rękę, samotnie i bez niczyjej pomocy... No może z moją, symboliczną...
-Wejdź na chwilę... – poprosiła patrząc na mnie błagalnie, tak, jakby moja odmowa miała być przez nią przyjęta płaczem.
-Jesteś zbyt ufną osobą, Ash – odpowiedziałem kiwając głową z dezaprobatą. – Ale... Nie mogę odmówić.
Powiedziałem, kładąc wolną rękę na jej ramieniu. Była wysoka, jak już wspomniałem, więc pogłaskanie jej po głowie było niemożliwe... A przynajmniej dziwnie by wyglądało. Ashaya podziękowała mi promiennym uśmiechem, choć widziałem, że ten uśmiech krył w sobie strach i problemy małej sieroty... Zresztą, kto w naszej wiosce nie był sierotą? Niektórzy byli już odrobinę starsi od nas, ale mimo to wychowywali się jako samotnicy... Zostali pozbawieni bezpieczeństwa, wszystkie swe obawy i lęki oddawali Irze, która słuchała ich niczym dobra matka... Wierzyli iż chce dla nich jak najlepiej więc stali się czymś w rodzaju jej sług. Wykonaliby dla niej każdy rozkaz jeśli zaszłaby taka potrzeba... Byli głupcami... Przechodząc przez próg poczułem tak znany nam, osadnikom zapach stęchlizny, zauważyłem stare obrazy i poniszczone meble, wyblakłe ściany i ogromnie wyrośnięte rośliny... Mój dom spłonął dawno temu, a że nie mam pieniędzy na kupno nowej chaty... Żyję pod gołym niebem... Prawie całą noc czuwam, pilnuję siebie... Bo nie chcę wyzionąć ducha. Zanim skończyłem napawać się tym swojskim dla mnie widokiem, Ashaya wyrwała mnie od zamyśleń.
-Spójrz Ivan, deszcz... Widzisz jaki piękny? Niebo się smuci... – wyszeptała.
-Tak... Niebo się smuci... – odpowiedziałem cicho, ale bardziej do siebie niż do niej.
Siadłem na starej kanapie i zacząłem oglądać krajobraz za oknem... Deszcz lał, wiatr huczał... Zbierała się burza... Albo Eaw’eeol się irytowali... Lecz co mogło ich zirytować tak, żeby wywołali burzę? Wetera*, jedna wie...
*Wetera – bogini-opiekunka. Ludzie z osady Ivan’a obrali ją jako patronkę swej wioski.
III.
Tymczasem gdzieś w głębi lasu...
Ha, widzieliście wnętrzności tego chłopa? Ach... Cudowny zapach świeżej krwi... Wciąż mnie drażni... Mam ochotę na więcej... Jak tak dalej pójdzie wyruszymy na poszukiwanie innego, soczystego wieśniaka... Mmm... Ira’shu* to dobra opiekunka... Lubimy Ira’shu... Zjemy podłych Aree**. Tak, zjemy co do jednego gdy nadejdzie czas... A tymczasem mogę się poszczycić znajomością Ira’shu. Nasza dobra opiekunka nie pozwoli nam wymrzeć z głodu i pragnienia czyż nie? Widać, że nas kocha. Kocha, kocha, kocha, dobra Ira’shu jest jedyną osobą, która nas kocha. Zwą mnie Yhra... Przynajmniej tak nazwała mnie Ira’shu. Kocham Ira’shu, a ona kocha mnie. Daje mi jeść. Ira’shu jest dobra. DOBRA. A Aree są źli. Tak... Źli... Trzeba ich jeść i tępić. Lubimy Ira’shu, prawda bracia i siostry?
-Jestem głodna, a nuż jakiś Aree się napatoczy, hrr? – zaczęłam przemawiać do mej rodziny – Zjemy bezlitośnie, Aree są źli, Ira’shu jest dobra. Dobra, hrr...
Wycharczałam, ukazując osobliwą , podłużną, wręcz niczym ptasi dziób paszczę, pełną ostrych jak brzytwa zębów... Ira’shu nauczyła mnie się nimi posługiwać... Ira’shu jest dobra, Aree są źli... Kochamy Ira’shu.
-Jeśli Ira’shu dowie się iż wybijamy jej Aree, będzie zła. A my kochamy Ira’shu... – zaczął któryś z naszych z obawą w głosie.
-SIEDŹ CICHO! Jestem głodna, Ira’shu nas kocha, wybaczy nam, hrr. – warknęłam na odważnego i zawyłam, choć bardziej przypominało to skrzeczenie. Jestem głodna, kochamy Ira’shu... – Ja idę moi bracia, w imieniu Ira’shu, kto idzie ze mną?
-MY! – ozwał się nagle wściekły tłum moich współbratymców, rzucając się na siebie i skrzecząc w agonii.
Bycie głodnym było dla nas nie do zniesienia. Gdy jesteśmy głodni jesteśmy źli i odczuwamy nieznośny ból... To nas wykańcza... A gdy jesteśmy źli i głodni pojawia się deszcz... Wierzymy, że Ira’shu nas wzywa do siebie i chce byśmy byli szczęśliwi. Kochamy Ira’shu. Ruszyliśmy więc wspólnie na wioskę skrzecząc w rytm opadających kropel pieśń śmierci... Naszą pieśń...
***
Siedzimy zupełnie cicho... Ash w pewnej chwili podeszła do okna i stanęła by wpatrywać się w opadające z nieba krople. Słychać było jak dudnią przy spotkaniu z dachem chaty Ashayi. Dziewczyna ‘śpiewała’ wraz z nimi, nucąc jakąś przyśpiewkę wiejską. Nie chciałem jej przeszkadzać, ale mimo to i ja podszedłem do okna. Wyjrzałem. Nic ciekawego... Ale zaraz... Zacząłem pilniej wpatrywać się w czarne punkty przy wejściu do lasu... Czyżby... Czyżby Eaw’eeol wracali? Ale po co? Niedawno jedli... Czyżby mieli bezdenne żołądki, czy po prostu chcieli zrobić wieśniakom przykrość zabijając jednego z nich? Nie wiem. Nagle prócz przyśpiewki Ashayi dało się słyszeć ponure krakanie i ochrypłe, mrożące krew w żyłach Ich głosy...
-Ash, chowaj się do cholery! Jeśli zauważą, że ktoś jest w środku... – szepnąłem do niej przepełnionym histerią głosem.
Ale Ashayia nie odpowiedziała. Spojrzała na mnie pustym wzrokiem, w którym tliła się iskra obcej mi nienawiści. Czemu tak na mnie patrzyła? Czyżby... I ona z nimi współpracowała? W pewnym momencie Ash uśmiechnęła się podle i podeszła ku drzwiom powoli. Co zamierzała?
-Zapomniałeś co mi mówiłeś? Ponoć jestem zbyt ufna... – powiedziała z ironią i położyła rękę na klamce – A może to Ty jesteś zbyt ufny, hę?
-Nie zrobisz tego Ash, lubimy się przecież... Chyba... – mruknąłem niepewnie naprężając mięśnie.
Byłem gotów do ewentualnej ucieczki... Nawet jeśli przed NIMI nie da się uciec... Próbować zawsze warto...
-Lubimy się? Dobre sobie... Tu najważniejsze jest przetrwanie...
Odpowiedziała mi otwierając drzwi i wychodząc na uliczkę. Byli coraz bliżej... A ja byłem pewien iż dostrzegłszy łatwy łup, Eaw’eeol zaatakują ją. To było chore... Jeszcze przed chwilą była taka spokojna, przestraszona... Wydawało mi się iż mimo wszystko jesteśmy przyjaciółmi i, że nie jest to złudzenie, że nie chce mnie wykorzystać do swych niecnych planów... Było inaczej... I nagle przystanęli przed nią. Ashayia ukłoniła się im niczym jakimś władcom i poczęła mówić w języku ludzi lasu... Każdy znał ten język. Przywódca Eaw’eeol wystąpił z szeregu i prawdopodobnie spojrzał na nią. Czemu mówię iż prawdopodobnie? Otóż jak wspomniałem nikt nie widział ich twarzy. Nikt. Przywódca przekrzywił dziwnie łeb czy co on tam mógł mieć i wycharczał słowa z języka, którego do porozumienia z nimi używała Ash. Dziwne iż jej słuchali i nie atakowali... Ale nagle dziewczyna odsunęła się nerwowo. Widocznie odpowiedź była nieodpowiednia... Cała gromada Eaw’eeol natychmiastowo ruszyła za nią. Z początku spokojnie tak jak i ona, lecz gdy tylko zaczęła uciekać, ONI pomknęli za nią niczym cienie. Na moje szczęście nie zostałem zauważony. Za to nasłuchiwałem. Zaledwie kilka minut potem dało się słyszeć przeraźliwy krzyk męczonego człowieka... Już wiedziałem kto stał się ich drugim śniadaniem...
*Ira’shu – zdrobniale o osobie jaką jest Ira.
**Aree – z niechęcią i podłością o ludziach.
IV.
Po mym ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze. Zamknąłem drzwi, tak w razie czego, ale mimo wszystko nie zamierzałem pozostać w tej chacie zbyt długo. Skoro Ash umarła chyba mogę wziąć sobie kilka najpotrzebniejszych rzeczy, czyż nie? Z salonu przeszedłem do pokoju sypialnianego... Zmrużyłem oczy. Znowu nastała jasność, deszcz przestał padać... Widocznie Eaw’eeol wreszcie się najedli... I dobrze. Niech wracają sobie do tego zawszonego lasu... Już nikomu nie można ufać... Życie jest zdradliwe... Ale nie czas na myślenie o bezsensownych sprawach życia człowieczego. Z łóżka zmarłej Ashayi zdjąłem ręcznie szytą kołdrę i prześcieradło. Z tego pierwszego zrobiłem prowizoryczny, acz duży tobół a to drugie miało mi posłużyć niczym kocyk. Tobół zawiesiłem na kiju po starej szmacie do podłogi i zacząłem pakować prześcieradło do tobołka. Przewiesiłem go sobie przez ramię i uznawszy iż w tym pokoju nie znajdę już nic ciekawego co mogłoby mi się przydać, ruszyłem do kuchni. Stamtąd zabrałem praktycznie wszystko. Noże, widelce, łyżki, garnek, pożywienie i bukłak z wodą, który zawiesiłem na szyi. Zajrzałem jeszcze do wielkiej szafy, w której znalazłem kilka ciuchów. Żeby nie było nieporozumień nie zamierzałem się ubrać w damskie łaszki, a w razie czego po prostu użyć ich jako bandaży... Znalazłem jeszcze szalik. Długi, całkiem normalny i chyba nie byłoby nic w tym dziwnego gdybym go nosił... Założyłem go więc na siebie, mimo iż było całkiem ciepło na podwórzu i tak zaopatrzony wyszedłem z chaty. Powitało mnie słońce, śpiew ptaków... I odciski stóp Eaw’eeol... Oraz pewnej osoby, która była mi niegdyś jak siostra. Ruszyłem na wschód, ku górom Wiwe’ A nukka co we współczesnym języku znaczyłoby tyle, co Góry Wiecznego Spokoju. Mieszkali tam ludzie lasu, którzy ponoć ICH stworzyli, abi CI im służyli. Ale pewnego dnia, jak to w legendach bywa, Eaw’eeol uznali iż są silniejsi od swych stwórców, więc uciekli by żyć i zabijać na własną rękę. Dlatego właśnie tam się udaję. Do lasów Gór Wiecznego Spokoju, by odnaleźć leśnych ludzi i dowiedzieć się czegoś więcej. Gdy byłem już przy skraju wioski, przy drodze, która prowadziła ku wolności jak i niechybnej śmierci, znikąd wyszła Ira. Zatrzymała mnie skinięciem ręki i uśmiechnęła się promiennie, ale uśmiech ten był zapewne jak cała ona – fałszywy.
-Dokąd zmierzasz, Ivanie? Nikt Cię przecie nie wypędza... – zaczęła swój monolog, spokojnym, zachęcającym głosem – Chyba nie chcesz popełnić samobójstwa? Eaw’eeol nie zrobili ci krzywdy... Powiedz czemu...
-Eaw’eeol zabili Ashayę... Mimo iż dostali dzisiaj swoje śniadanie. Właśnie temu. – przerwałem jej oschle i omijając ją ruszyłem przed siebie.
-Skoro tak chcesz... Wiedz jednak, że nie jesteś już nam tu potrzebny. Skoro idziesz nie wracaj... Jesteś pewien swojego wyboru Ivanie? – spytała z nutą wrogości. Widać było iż ją rozzłościłem.
-Jestem pewien. – odmruknąłem tylko, by żwawym krokiem oddalić się od Iry.
Ruszyłem w najniebezpieczniejszą i najciekawszą podróż mego życia... Podróż po prawdę... A Ira? Została za mną, stała tam samotnie jeszcze chwilę, ale wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć... Wkrótce straciłem ją z oczu... Straciłem z oczu całą wioskę... Swój dom... Swoje getto...
V.
Moi towarzysze - piękna pogoda oraz cuda natury, które tymczasowo olewałem, szły za mną i ciągnęły się przede mną niczym knujące coś ktosie. Mimo wszystko cieszyła mnie obecność czegoś, co miałem na co dzień. Czegoś, co o dziwo jeszcze mnie nie opuściło... Słońce niemiłosiernie grzało mi skórę, ale nie reagowałem na to... Kogo obchodzi taka nic nie znacząca rzecz? Zapewne tylko lekkoduchów... Ja do takowych nie należałem. Rozmyślałem zaś o dramatach, które miały miejsce tego dnia. Wyobrażasz sobie? Tak żyła nasza wioska... A może nawet jeszcze żyje? Nie wiem... Tak rozmyślając, wkroczyłem do lasu gór Wiwe’ A nukka. Natychmiast otoczyła mnie przytłaczająca ilość zieleni, obcych mi roślin, nieznanych zapachów... Nigdy nie byłem w żadnym z lasów, czy to tutejszych czy odległych. Ale to drugie było wręcz niemożliwe, więc tematu nie ma... Szedłem prostą ścieżynką udeptaną albo przez tutejsze zwierzęta, albo coś o wiele gorszego... Nagle przed oczyma przeleciał mi ogromny ptak... Stanąłem w miejscu przerażony... Co ja, głupi, niedoświadczony dzieciak robię w lesie bez absolutnie żadnej o nim wiedzy? Może zaraz spróbujesz mi powiedzieć iż mam wiedzę, hm? Chyba tylko z legend, a te prawie nigdy nie są prawdziwe... Jestem głupcem... Skazuję się na niechybną śmierć... Pełen poczucia winy, goryczy i obcych mi uczuć, które zmieniały się tak często jak to tylko możliwe, ruszyłem dalej. Piękne krajobrazy... Ale wydawały mi się też takie groźne... Obca fauna... Flora... Słońce przestało przypiekać mi skórę, a miast tego, zaczęło chować się a żeby zupełnie zniknąć. Niedługo miał nastać wieczór... Westchnąłem przeciągle i z niechęcią zacząłem wodzić wzrokiem pomiędzy potężnymi drzewami. Człowiek przy ich ogromie wydawał się być mały jak mrówka... To było przytłaczające... Bardzo przytłaczające... Ale dzięki temu w dość krótkim czasie udało mi się znaleźć kryjówkę. Potężne, stare drzewo z wyżłobionym otworem... Nie sądziłem w to, że ktoś mógłby tu mieszkać, tak więc bez wahania wszedłem do środka i wyjąłem z tobołu prześcieradło... Dzień był aż za piękny... Dlatego noc miała być okropnie zimna...
***
Mrhhrr... Najeść się... To jest coś... Być całym we krwi swej ofiary i czuć dumę iż zabiło się dla kogoś... Kogoś kogo się kocha... A my kochamy Ira’shu... Bardzo... Od pewnego czasu, zaczęłam się jednak zastanawiać, czemu nam pomaga i czemu nas uczy, dokarmia... Czy ma jakiś związek z naszym stadem? Nie wiem, ale i tak kochamy Ira’shu, kimkolwiek by nie była. Ale nasz przywódca ma do niej zupełne zaufanie. Nie chce jej nawet wygryźć, jak zrobiliby to inni osobnicy. My, nienawidzimy konkurencji...
- Najedliście się bracia?! – zakrzyknęłam niespodziewanie unosząc rękę do góry.
- TAK! – ci odkrzyknęli równie głośno.
- W kogo imieniu się najedliście? Hrr... – spytałam z dumą w głosie.
- IRY’SHU!
A wiesz co jest najlepsze w naszym jestestwie? Otóż to, że nikt, nigdy nie widział naszych ciał czy twarzy... Bowiem jesteśmy jedną z niewielu ras transformujących się. Wyglądamy niczym elfy, smukłe, blade i piękne... Wabimy w ten sposób podróżników z dalekich krain, ażeby nikt spoza wioski nie dowiedział się o naszym bycie... Wybiliby nas... Chociaż Ira’shu z pewnością by nas obroniła... Kochamy Ira’shu. Mamy ostre kły, długie jęzory pokryte jadowitym śluzem i coś, o czym wspominać nie będę. Nie winnam zdradzać Ci naszych sekretów śmiertelniku... Ale możesz wiedzieć jedno... Tak jak nasi stwórcy – jeśli nikt nas nie unicestwi, możemy żyć bez końca...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Katsume dnia Sob 10:31, 23 Lip 2011, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Xythuel
Latający Mag
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 2519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Czw 17:28, 28 Lip 2011 Temat postu: |
|
Na razie dość mego opowiadania, jako rekompensatę, wstawię Wam moją wersję God of Corrupt, albo jak Wy byście to ujęli - naszej Alliance.
I tak, wiem, że krew i ogon wyszły fatalnie. .3.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Xythuel dnia Czw 17:28, 28 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ekke
Nieumarły Zombie
Dołączył: 01 Paź 2010
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Latającego Holendra Płeć:
|
Wysłany: Czw 14:09, 04 Sie 2011 Temat postu: |
|
Mru. Ślicznie. Ach, wiesz, że w temacie z moją twórczościowościastością czeka na ciebie twoja Ash.? ;)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Xythuel
Latający Mag
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 2519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Czw 14:13, 04 Sie 2011 Temat postu: |
|
Dziękuję za pochwałę.
Waa, a gdzie, gdzie, gdzie ją znajdę? oo *szuka i znaleźć nie może*
A propos, tez mogę Ci coś rysnąć w podzięce. ^3^
Tylko powiedz co.
EDIT
Już znalazłem. :3
EDIT 2
Oto obraz, w podziękowaniu dla Szyneczki a.k.a Wheat. To miała być świnka morska, ale nie wiem czy wyszła. ^3^'
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Xythuel dnia Sob 12:31, 06 Sie 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wheat
Beta Ognia, Artysta Malarz
Dołączył: 15 Wrz 2010
Posty: 4304
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z probówki. Płeć:
|
Wysłany: Sob 14:11, 06 Sie 2011 Temat postu: |
|
Łiii! Jaka zaje...e...fajna świnka!
A narysujesz kilka świnek, które jadą na sankach i gubią czapeczki? **3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Xythuel
Latający Mag
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 2519
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Sob 14:12, 06 Sie 2011 Temat postu: |
|
Czemu nie, ale muszę złapać wenę. x3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|